Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/188

Ta strona została skorygowana.
—  374  —

— Nie.
— Ruszymy więc za Utajami?
— Tak.
— Tropu ich nie będzie można jutro zobaczyć.
— To nie szkodzi. „Generał“, który nimi dowodzi, chce dostać się do kaskady, wiemy zatem, dokąd dążą.
— A oni domyślają się, że my ich ścigać będziemy i będą na nas nastawiali pułapki, ażeby zemścić się za to, że Old Surehand zdołał im umknąć.
— Dlatego przypuszczam, że znów wpadnie im w ręce.
— Musimy zaraz jutro ruszyć w drogę. On nie będzie mógł w nocy jechać zbyt szybko. Powinien był to rozważyć. Gdyby mu się nawet nic nie zdarzyło, nie o wiele wcześniej przed nami dostanie się do kaskady.
Kiedy Old Wabble zupełnie ostygł, położyliśmy go w grobie i przykryliśmy gałęziami i kamieniami. Potem sporządziliśmy krzyż i umieściliśmy na grobie. Tak spoczął na wieki król kowboyów, który całe życie spędził na równinach, wyżynach i górach Zachodu. Pogrzebali go ludzie, za którymi ruszył w te góry, żeby sprowadzić na nich śmierć z zemsty.
Ułożyliśmy się dokoła grobu, oświetlonego blaskiem ogniska, do snu, a odpocząwszy przez noc, wyruszyliśmy rano w drogę.
Ślady Utajów, widoczne jeszcze na miękkim gruncie, zniknęły na twardym. Nie dbaliśmy o to, gdyż ich nie szukaliśmy, lecz dążyliśmy swobodnie w obranym kierunku.
Z Jeziora Zielonej Wody dostaliśmy się około południa do położonego w dole parku St. Louis, szerokiego i długiego na wiele mil. Dla myśliwca nie mogło być piękniejszego widoku nad ten park, otoczony dokoła niebotycznymi olbrzymami górskimi. W nim zmieniały się lasy, prerye, skały i rzeki, jak gdyby miłośnicy polowania założyli go sztucznie, by