— Indyanie?
— Nie.
— Biali? A ilu ich jest?
— Trzynastu.
— Dobrze uzbrojeni?
— Tak, tylko czerwony nie.
— Ach! Jest więc także czerwony między nimi?
— Czerwony pojmany, dlatego Winnetou nazwał ich niebezpiecznymi.
— To zaczyna być zajmujące! Gdzie obozują? Czy daleko?
— Na tamtym skraju lasku.
— Kto to być może? Czy myśliwcy?
— Ani strzelcy, ani westmani, lecz poszukiwacze złota. Czemu Treskow nie pyta o najważniejszą osobę?
— Najważniejszą? Któż to taki?
— Indyanin.
— Ach, prawda! Czy można było poznać, do jakiego należy plemienia?
— Nie należy do żadnego.
— Tak! Czy Winnetou go zna?
— Znam.
— Któż to jest?
— Moi bracia znają go także, gdyż to nasz dobry przyjaciel.
— Indyanin? Dobry przyjaciel? Nie mogę zgadnąć.
— Niech Treskow spyta Old Shatterhanda!
Nie czekając pytania, odrzekłem:
— Indyaninem, nie należącym do żadnego plemienia, znajdującym się w parku St. Louis i będącym naszym przyjacielem, może być tylko Kolma Puszi.
— A do kroćset! To nasz tajemniczy zbawca! I jego pojmali biali? Musimy go oczywiście wyswobodzić!
— Ale nie zaraz — wtrącił Winnetou. — Udamy, że go nie znamy wcale. Przestrach białych będzie tem większy.
Spodziewałem się wprawdzie spotkać tam Kolmę
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
— 376 —