stawić. Ja nazywam się Old Shatterhand, tu stoi Winnetou, wódz Apaczów, a...
— Winnetou! — zawołał. — Do stu piorunów! To słynne odwiedziny! Witamy, witamy z przyjemnością! Usiądźcie, panowie, usiądźcie! Czy to sztuciec Henry’ego trzymacie w ręku, mr. Shatterhand? A na ramieniu niedźwiedziówka?
— Słyszeliście widocznie o moich strzelbach. Powiem wam, sir, że mi się podobacie. Tylko z jednego nie jestem zadowolony.
— Z czego?
— Że skrępowaliście tego Indyanina.
— Czy on was obchodzi?
— Nawet bardzo, bo to nasz dobry przyjaciel. Ale przystąpmy odrazu do rzeczy, sir. Mówię z wami z całą uprzejmością. Jeśli się zgodzicie, rozstaniemy się pokojowo, jeśli nie, to strzelamy w tej chwili! Zdejmijcie więzy z pojmanego! Kto podniesie strzelbę, dostanie kulą!
Równocześnie zwróciły się wszystkie lufy strzelb naszych na poszukiwaczy złota. Nie spodziewali się tego, a znając nas, nie pomyśleli nawet o oporze. Dowódca tylko zapytał:
— Czy nie żartujecie, mr. Shatterhand?
— Nie.
— To i my przestaniemy żartować.
Podszedł ku Kolmie Puszi i rozkrępował go. Indyanin wstał, wyprostował członki, podniósł strzelbę swoją, leżącą na ziemi, wyciągnął jednemu z białych nóż za pasa, przystąpił do nas i rzekł:
— Dziękuję bratu Shatterhandowi! To moja strzelba, a to mój nóż. Poza tem nic mi nie zabrali. Rozumie się, że ja ich nie okradłem.
— Jestem tego pewien. Co każe Kolma Puszi z nimi zrobić? Spełnimy jego życzenie.
— Puścić ich wolno!
— Rzeczywiście?
— Tak. Znajduję się dopiero od godziny w ich
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/192
Ta strona została skorygowana.
— 378 —