ręku.. Oni nie warci tego, żeby nimi się zajmować nawet w celu ich ukarania.
— Tego życzenia nie mogę ci spełnić. Zanim pojedziemy dalej, muszę im powiedzieć parę słów. Chciałbym się od nich dowiedzieć, dlaczego pojmali i skrępowali Indyanina, który nie uczynił im nic złego.
— Ja mogę to wyjaśnić bratu Shatterhandowi.
— Nie. Chcę usłyszeć to od nich.
Na to pierwszy mówca poszukiwaczy poskrobał się z zakłopotaniem w głowę i rzekł:
— Spodziewam się, że nie uważacie nas za tchórzów dlatego, że się nie bronimy. Czynimy to z szacunku dla takich mężów, jak wy. Powiem wam wszystko rzetelnie. Szukamy złota bezskutecznie, a ten Indyanin przebywa tu stale w parku, zna pewnie pokłady złota, a nie chce ich nikomu zdradzić. Pojmaliśmy go, by go do tego zmusić, a potem bylibyśmy go puścili wolno. Tak stoi ta sprawa. Sądzę wobec tego, że nam nie weźmiecie tego za złe. Wszak nie mogliśmy tego wiedzieć, że to wasz przyjaciel.
— Dobrze! Czy jest tak, jak on przedstawił? — zapytałem Kolmę Puszi.
Indyanin potwierdził i prosił, żeby nie czynić im nic złego.
— Well! Będziemy zatem pobłażliwi, ale spodziewamy się, że w przyszłości nie dacie ponownie powodu do innego postępowania z wami. Kto chce znaleźć pokłady, niech ich sam szuka. To najlepsza rada, którą wam mogę dać, gentlemani! Nie wyruszajcie stąd przed upływem dwu godzin, bo w przeciwnym razie strzelby nasze musiałyby się odezwać!
Kiedy ja to mówiłem, wsiadł Kolma Puszi na swego konia, który znajdował się oczywiście między końmi poszukiwaczy. Nie rzuciwszy nawet okiem na tych nędzników, odjechaliśmy w dalszą drogę.
Ażeby jak najbardziej oddalić się od nich, pędziliśmy cwałem, dopóki się dało, poczem zatrzymaliśmy się w miejscu, nadającem się na obóz tak samo, jak ów lasek.
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/193
Ta strona została skorygowana.
— 379 —