byśmy tylko w ich złości. Ale jaka kara powinna ich spotkać?
— Kije. Howgh!
— Ostatnie słowo wypowiadał Apacz zawsze, ilekroć stanowczo o czemś rozstrzygał. Treskow zgodził się na to odrazu.
— Tak, kije! — rzekł. — Tego im potrzeba, wszystko inne nie zdałoby się na nic, a nawet byłoby szkodliwe. Nieprawdaż, mr. Hammerdull?
— Tak, nawalmy ich! — odparł grubas. — Izajasz i Joel, bracia o nabożnych imionach, zrobią początek i zamiast pieniędzy, z których się śmiali, dostaną baty. A może ty, stary szopie, Holbersie, ujmiesz się za stryjecznymi braćmi?
— Ani mi się śni! — odpowiedział długi.
— Zapiszemy im ich pokrewieństwo z tobą w rejestrze bez kartek i to tak grubo i sino, że nie będą mogli wytrzeć. Howgh!
Uśmialiśmy się zarówno z jego zapału do wymierzenia tego rodzaju kary, jak i sposobu wyrażania się. Reszta towarzyszy zgodziła się także, a Osaga odezwał się w te słowa:
— Szako Matto prosi, żeby mógł milczeć.
— Dlaczego? — zapytałem.
— Ponieważ był także waszym wrogiem i godził na wasze życie.
— Ale teraz jesteś nam przyjacielem i zostałeś także pojmany przez trampów. Zamiar, którego wogóle nie wykonałeś, powziąłeś jako wódz swego szczepu, jako wojownik, to zaś są pozbawione czci, odepchnięte przez społeczeństwo osobniki, które mogą tylko jedną rzecz odczuć, a to chłostę.
— Jeśli to Old Shatterhand mówi w ten sposób, to niech usłyszy także moje zdanie. Trzeba w nich wszystkich wywołać to uczucie!
— Pięknie! Powszechna zgoda! — zawołał Hammerdull. — Chodź, kochany Picie, wytniemy piszczałki, ażeby muzyka mogła się już zacząć!
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 227 —