jechali po preryi i zostawimy ślady, które będą wyraźne jeszcze do jutra. Nadto przypuszczam, że wśród nich znajdzie się człowiek, znający drogę nad Squirrel-Creek.
— Kto taki?
— Biały guślarz.
— Tibo taka? A skąd mógłby ją znać ten rzekomy Komancz?
— Zanim zjawił się u Komanczów, przebywał w owych stronach. Czy przypomni sobie tę rzekę, tego oczywiście nie wiem, należy jednak przypuścić, że mniej więcej zna jej położenie.
— Well! Ale czy przyłączy się do trampów?
— Z pewnością!
— Posprzeczał się przecież wczoraj na preryi z Old Wabblem!
— A dziś połączył się z nimi nanowo. Gdyby zresztą tak nie było, to on uważa nas za swoich wrogów, podobnie jak trampów. Dla mnie to nie ulega wątpliwości, że połączy się z nimi, by podążyć za nami.
— Ale czy oni go wezmą z sobą?
— Napewno! On zresztą nie będzie okrążał, jeśli z nimi pojedzie, ponieważ udaje się także do parku St. Louis.
— To niezawodnie zobaczymy go tam wkrótce?
— Więcej razy, niżby sobie życzył.
— Well, w takim razie jestem zadowolony! Ten drab ma gębę, że tylko bić. Serdecznie się cieszę, że go spotkamy. Takie ślady zostawię na jego twarzy, że je będzie można po wielu latach jeszcze odczytać!
Droga nasza prowadziła przez zwolna, lecz stale wznoszącą się sawannę. Przed południem widzieliśmy góry, jak mur przysłonięty w oddali. Po każdej godzinie szybkiej jazdy zbliżały się do nas coraz bardziej właściwe Rocky-Mountains ze swoimi wysuniętymi naprzód olbrzymami z piaskowca i coraz wyraźniej widzieliśmy masy skalne, przezierające przez pokrywające je lasy.
Noc już zapadała, kiedy dotarliśmy do Squirrel-Creeku. Niedługo szukaliśmy miejsca, odpowiedniego
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/34
Ta strona została skorygowana.
— 234 —