Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/37

Ta strona została skorygowana.
—  237  —

możliwie słodko, uradowany tem uznaniem. — Ty istotnie bywasz czasami nie taki głupi, jak się wydajesz!
— Tem właśnie odróżniam się zasadniczo od ciebie.
— Jakto?
— Ja nie jestem taki głupi, jak się wydaję, a ty jesteś głupszy, niż się wydajesz.
— Do kroćset! Nie doprowadzaj mnie znowu do złości! Ty jesteś nietylko głupszy, niż na to wyglądasz, lecz wprost głupszy, niż istotnie jesteś! Takie jest moje zdanie o tobie!
Well! O głupotę spierają się nawet bogowie z Hammerdullem napróżno. To stara i wszędzie znana historya. Ale skąd weźmiesz kartkę, którą chcesz dokuczyć trampom? Przecież na preryi papier nie rośnie.
— Mr. Shatterhand ma notatkę.
— Ty o nią poprosisz?
— Tylko o jedną kartkę.
— Nie dostaniesz.
— O to ja się nie obawiam.
— Jeśli tak sądzisz, to chyba nie wiesz, co znaczy czysty kawałek papieru na Dzikim Zachodzie!
— Owszem, zdaję sobie z tego sprawę, ale myśl moja jest tak nieoceniona, że dla wykonania jej można ponieść taką ofiarę. Nieprawdaż, mr. Shatterhand?
— Należało najpierw się upewnić, czy i ja uważam tę myśl za nieocenioną — odrzekłem spokojnie.
— Czy żartujecie?
— Mówię całkiem poważnie.
— Jaką więc wydaje wam się moja myśl?
— Ani nieocenioną, ani zabawną, lecz co najwyżej dziecinną.
— Dziecinną? Czyli Dick Hammerdull jest dziecinny?
— Czasami.
— Jak to udowodnicie?
— Hm! Nie bawmy się słowami! Po pierwsze nie jest to pewną rzeczą, czy trampi przyjdą tu właśnie.