Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/39

Ta strona została skorygowana.
—  239  —

— Ty zawsze obejmujesz rzeczy łatwiejsze — odpowiedział wezwany. — Ilekroć jednak jest coś trudnego, to zawsze na mnie zdajesz. Zacznij ty!
— Przecież potrafisz coś stworzyć!
— Rozumie się, ale ty także potrafisz!
— Oczywiście! Poezya przychodzi mi bardzo łatwo!
Poezyę wyobrażali sobie, jak wszyscy analfabeci, jako sporządzanie pisma wogóle. Treskow, który to wiedział i chciał z nich zażartować, zauważył:
— Czy wiecie, że wiersze muszą się rymować?
— Rymować? — spytał Hammerdull, otworzywszy szeroko usta ze zdumienia. — Do kroćset piorunów! Czy naprawdę musi się rymować?
— Oczywiście!
— Naprzykład jak?
— Serce... kobierce, kobiety... niestety, świat... lat.
Rozmawiano po angielsku, przeto Treskow brał rymy z tego języka, a tu podano kilka podobnych do tych, których użył potem Hammerdull.
— Jeśli tylko na tem sprawa polega, to nic w tem dla mnie trudnego. Na próbę powiem wam: pies... bies, klaps... sznaps, sadło... spadło, pantofel... kartofel... To idzie wspaniale! A ty, kochany Picie, dałbyś sobie z tem radę?
— Czemu nie? — odrzekł długi.
— To powiedz coś podobnego!
— Zaraz! Już mam: słoń... koń, brzuch... spuchł, syrop... syrop, hm...
— Do syropu nie dobierzesz, zdaje się, stosownego wyrazu. Szukaj innych słów!
— Dobrze! Może to będzie dobre: zysk... pysk, drab... grab, byku... Dicku...
— Przestań, przestań! Gdy mnie złożysz z bykiem, to jaki to będzie rym? Widzę jednak, że jakoś ten wiersz skleimy. Zaczynajmy więc obaj!
— Obaj? Nie! Kto wymyślił sposób dokuczenia trampom, ten niech pierwszy coś powie.
Well! Zabieram się do pracy!