Może w pół godziny od chwili zniknięcia Apacza zabrzmiał z zarośli doniosły jego głos:
— Rozniećcie ogień!
Zesunąłem tlejące resztki, dmuchnąłem w nie kilka razy i dołożyłem chróstu. Gdy płomień buchnął, ujrzeliśmy Winnetou na drugim brzegu strumienia, trzymającego w ręku koniec lassa, do którego przymocowane było ciało leżące obok niego. On nie puszczając lassa z ręki, bez rozbiegu przeskoczył na naszą stronę i zaczął ciągnąć za sobą nieruchome ciało, które oczywiście wpadło do wody. Gdy stanął między nami, rzekł:
— Zobaczyłem po drugiej stronie twarz jakiegoś człowieka i wypaliłem doń z rusznicy. Z nim był towarzysz, przezemnie nie widziany, który także strzelił. Skoczywszy na drugą stronę, by się dowiedzieć, czy niema tam więcej ludzi, usłyszałem, że jeden uciekał. Puściłem się za nim i dobiegłem do miejsca, w którem obozowało pięciu jeźdźców i siedm koni. Zbieg powiedział tym ludziom, że zastrzelił Old Shatterhanda, że jednak Winnetou zabił jego towarzysza. Były to same blade twarze, ani jednego czerwonego, gdyż ów zbieg mówił do nich czystą angielszczyzną. Wszyscy zaczekali pewien czas, a gdy nie nadszedł ten, którego zastrzelił Winnetou, rzekł zbieg: „On nie żyje, bo inaczej byłby przyszedł, albo zawołał o pomoc.“ Winnetou zląkł się, że przyjaciel jego może nie żyje, wrócił tam, gdzie mierzył, a znalazłszy zwłoki zastrzelonego, przywiązał go do lassa i kazał rozniecić ogień. Jakże się ucieszył, widząc brata Shatterhanda przy życiu!
— Co za jedni mogli być ci biali? — zapytał Treskow. — W każdym razie nie trampi, bo ci nie zdążyliby jeszcze tutaj.
Pochyliwszy się nad zabitym, zauważyłem, że niechybna kula Apacza przeszyła mu kość czołową. Był to, co odrazu poznałem, jeden z opryszków Tobyego Spencera. Treskow to potwierdził, bo widział go także
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/46
Ta strona została skorygowana.
— 244 —