— Czemuż nie usiadłeś tam, gdzie ten drab strzelił? Teraz nie trudno się poświęcać!
— Czy ja jestem wszechwiedzącym, ty spasły grubjaninie?
— Nie podejrzewam ciebie o to, ale skoro ja mówię, że chciałbym cierpieć za Old Shatterhanda, to ty nie musisz żądać tego zaraz dla siebie!
— Wszak pytałeś mnie o to, a ja nie mniej lubię Old Shatterhanda niż ty!
— Czy ja go więcej lubię, czy ty, to wszystko jedno, jeśli go tylko obaj lubimy. Zrozumiano? Gdy złowię tego draba, który tak nieostrożnie strzelił, że głupia kula odskoczyła, to niech trzyma w kupie swoich dwanaście kości!
— Dwieście czterdzieści pięć, kochany Dicku! — poprawiłem go.
— Czemu aż tyle?
— Bo ich tyle człowiek ma.
— Temci lepiej, bo dłużej będzie je zbierał! Dwieście czterdzieści pięć kości! Nie policzyłem jeszcze wprawdzie swoich, ale żebym pod skórą miał ich tyle, tego nigdy nie przypuszczałem!
— Kość a kość to różnica. Są w człowieku małe kostki uszne i kostki Sezama...
— Kostki Sezama? Pozwolę się na miejscu obić, oblać smołą i oskubać, jeśli widziałem kiedy kości sezamowe! Holbersie, ty masz silniejsze kości ode mnie, ale czy znasz swoje kostki sezamowe?
— Never mind! Czy sądzisz, że już kiedy wywracałem swoją skórę, jak rękawiczkę, ażeby policzyć sezamy, które są we mnie? Wystarczy, że je mam. Widzieć i liczyć ich nie potrzebuję.
— Ale ten, który strzelił, musi swoje policzyć, gdy go pochwycę! Chciałbym wiedzieć, kto to był!
— Prawdopodobnie sam Toby Spencer.
— Ładny strzelec!
— Dawniej niezawodnie lepiej strzelał, ale u pani Thick posłałem mu kulę z rewolweru w dłoń, na moje
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/49
Ta strona została skorygowana.
— 247 —