ale teraz musiałem się wysilić, ażeby nie stracić obojętnej miny. Winnetou spojrzał na mnie i potrząsając głową, rzekł:
— Wiem, że Old Shatterhand cierpi teraz męki gorsze, niż gdyby był przywiązany do pala. Skoro jednak znosi ten ból tak łatwo, to przy palu śmiałby się chyba głośno. Howgh!
Bolesne zabiegi powtórzyły się jeszcze dwa razy, lecz ból za każdym razem był mniej dojmujący. Potem zakropił Apacz ranę przeźroczystym jak woda sokiem czututliszi, obłożył ranę tem zielem i przewiązał mocno. Ziele to jest z rodziny plantaginei. Tych cudownych roślin nie widziałem ani w Europie, ani nawet na wschodzie Ameryki północnej. Apacze nazywają je także szis-intej-tsi, czyli „rośliny indyańskie“ i twierdzą, że darował je wielki Duch czerwonym synom, gdyż one cofnęły się razem z nim ze wschodu na zachód i z nim wyginą. Nawet Winnetou, wolny od zabobonów, powiedział raz do mnie całkiem poważnie:
— Kiedy umrze ostatni Indyanin, zwiędnie także ostatni liść szis-intej-tsi i nie zazieleni się już nigdy. Dopiero w drugiem życiu zakwitnie znów z czerwonym narodem.
Ci biali, których widział Winnetou, mogli powrócić i szpiegować nas, dlatego zarządziliśmy środki ostrożności, wyznaczając porządek czuwania, od którego mnie jako rannego zwolniono. Choć chory, spałem aż do rana, a zbudziło mię uczucie szarpania w nodze i uczucie suchości. Winnetou zajął się znów swoimi obowiązkami chirurga, zalawszy ranę już tylko drugim sokiem. Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Przedewszystkiem należało zbadać, kim byli owi biali. Przeprawiwszy się przez Creek, podążyliśmy dalej powoli, ażebym ja się nie zmęczył, Apacz zaś pocwałował naprzód, żeby odszukać trop białych. Niebawem powrócił do nas i zaprowadził nas na ten ślad, który biegł preryą w naszym kierunku, czego zresztą spodziewaliśmy się, wiedząc, że Toby Spencer zmierzał
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/51
Ta strona została skorygowana.
— 249 —