Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/65

Ta strona została skorygowana.
—  261  —

— Powiedzcie więc, co z nim zrobicie?
— Złożymy sąd preryowy, który rozstrzygnie sprawę.
— To słusznie! Czy mnie przyjmiecie do sądu?
— Wy musicie doń należeć. Wszak wam także krzywdę wyrządzili.
— Niemałą! Jeśli będę mógł, to wbiję ostatni gwóźdź do ich trumny. Kiedy zwołacie sąd?
— Jak najrychlej!
— Najlepiej zaraz!
— Zgoda!
— Gzie?
— Przed domem. Sąd preryowy powinien ile możności odbywać się pod gołem niebem.
— To nam draby uciekną!
— Niech spróbują! Zresztą możemy ich skrępować.
Well! To mi się podoba. Mam dość rzemieni i sznurów.
— Czy przynieść je? — spytał syn skwapliwie.
— Tak. Wiszą na dworze.
Na to zabrał głos Toby Spencer:
— Nie udawajcie, że urządzicie nad nami rozprawę i wydacie wyrok na nas! Wy tego nie potraficie. My nie pozwolimy, żeby nas związano!
Na to przystąpił doń kowal, podsunął mu kościstą pięść pod sam nos i zagroził:
— Milcz kanalio! Jeśli będziesz się nadymał, to przed sądem jeszcze potańczę ja z tobą. Zrozumiałeś?
Gdy syn przyniósł rzemienie i sznury, wydałem rozkaz:
— Krępujcie ich po kolei! Kto spróbuje się bronić, dostanie baty!
— Ślicznie! — cieszył się kowal. — Mam na dworze kilka zgrabnych kijów. Syn zaraz je przyniesie!
Syn wyszedł i wrócił z kijami.
To poskutkowało. Pojmani klęli wprawdzie, na czem świat stoi, lecz nie stawiali czynnego oporu. Wkrótce też leżeli na ziemi powiązani. Nakazawszy