Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/68

Ta strona została skorygowana.
—  264  —

wolnem powietrzu, musiano więc opryszków wyprowadzić. Dowiedziawszy się, co postanowiono, nie chcieli początkowo w to wierzyć, ale wyzbyli się swych wątpliwości bardzo prędko. Spencer sprzeciwiał się stanowczo, oświadczając, że pod żadnym warunkiem nie będzie walczył. Na to rzekł kowal:
— Czy chcesz walczyć, czy nie, to mnie nic nie obchodzi. Skoro dadzą znak, ja uderzę, a ty jeśli się nie obronisz, będziesz trupem. Z takim łotrem trzeba się załatwić na krótkiej drodze!
— Ależ to czyste morderstwo!
— A to było co innego, kiedy wczoraj strzeliłeś do Old Shatterhanda?
— A wam co do tego?
— Ja walczę właśnie zamiast tego gentlemana.
— Czemu on sam tego się nie podejmie?
— Bo chce ciebie oszczędzić, na co ty nie zasługujesz. Gdyby on przystąpił do pojedynku z tobą, śmierć twoja byłaby pewna. Ze mną możesz jeszcze spodziewać się zwycięstwa.
Rowdy zmierzył postać kowala badawczem spojrzeniem, poczem rzekł:
— A co stanie się ze mną, jeśli was zabiję?
— Nic. Zwycięzca będzie wolny.
— I będzie mógł pójść, dokąd zechce?
— Pójść, ale nie pojechać.
— Czemuż to?
— Ponieważ wszystko, co macie, należy odtąd do mnie.
— Jakiem prawem?
— Jako odszkodowanie za moją własność, którą mi zniszczyliście.
— Czy konie także?
— Oczywiście.
— To kradzież, to oszustwo! To prosta grabież!
Pshaw! Szkody, wyrządzone przez was, muszą być zapłacone. Pieniędzy zapewne nie macie, bo chełpiliście się kilkakrotnie, że wyjedliście mi wszystkie