Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/73

Ta strona została skorygowana.
—  267  —

dull. — Kto cię prosił o rady? Możesz przypatrywać się spokojnie, ale nic nie gadaj!
— Oho! Mówić chyba wolno! Na cóż mam usta?
— Czy je masz, czy nie, to wszystko jedno, ale je zamknij, bo wepcham ci knebel w zęby! Zapamiętaj to sobie!
Ja oczywiście niemniej niż reszta towarzyszy ciekaw byłem wyniku walki. Toby Spencer miał większą siłę, a kowal większą wprawę we władaniu tą niezwykłą bronią, nadto okazywał więcej zimnej krwi, rowdy natomiast rozdrażniał się coraz bardziej, im dłużej to wszystko trwało.
Syn kowala stał z siostrą w naszem gronie, a w twarzach obojga nie było ani śladu obawy o ojca, co i mnie uspokoiło co do niego.
— Można zacząć! — rzekł Winnetou.
Spencer rozmachnął się odrazu do ciosu, chcąc zarazem wolną ręką chwycić kowala za gardło. Nie zastanowił się nad tem, że ruch ten musiał osłabić uderzenie. Kowal odbił cios tak, że młoty odskoczyły od siebie, a młot kowala, spadając w dół, uderzył Spencera w lewą rękę tak mocno, że rabuś aż zawył z bolu.
— Psie! — ryknął. — Jeśli mi się nie udało za pierwszym razem, to teraz cię wezmę! Zamachnął się z całej siły, skoczył naprzód i uderzył, kowal zaś ustąpił na bok, wskutek czego młot przeciął powietrze, a siła uderzenia tak pociągnęła rowdyego do ziemi, że odsłonił zgięte plecy.
— Teraz, ojcze! — zawołał syn.
Wezwanie to było zbyteczne, gdyż kowal wykonał młotem ćwierć obrotu w stronę przeciwnika i powalił go jednem uderzeniem na ziemię. Zaraz potem podniósł rękę do powtórnego ciosu, ale stanął, zwróciwszy wzrok na leżącego na ziemi wroga, który drgał kurczowo rękoma i nogami, wydając charczące jęki. Na to opuścił kowal rękę, roześmiał się krótko i wzgardliwie i rzekł:
— Otóż leży ten drab! Mógłbym mu czaszkę