na ryby. Tamci trzej to dobrzy znajomi i sąsiedzi moi, co prawda dalecy. Przybywają w samą porę, bo, odjeżdżając jutro, uwolnią mnie od gości, którzy zuchwale wprosili się dziś do mnie.
Syn miał widocznie dobry połów, gdyż rzucił przed siebie ogromną sieć, napełnioną rybami. Zarówno on, jak towarzysze jego, zdumieli się, zobaczywszy ludzi skrępowanych. Kowal opowiedział im w krótkich słowach całe zdarzenie. Sąsiedzi nie mieli zamiaru pozostać w kuźni, lecz chcieli jechać dalej przez całą noc, ażeby na rano dostać się do miasta na rozprawę sądową. Okazali oni gotowość zabrania z sobą rabusiów. Nie myśleli jednak prowadzić ich aż do miasta, lecz postanowili pozbyć się ich w drodze, zostawiając jednego po drugim w równych odstępach, żeby rozprószeni nie mogli zejść się prędko i przedsięwziąć nieprzyjacielskich kroków przeciw domowi i rodzinie kowala. Synowie jego musieli także pojechać, ażeby wrócić potem z końmi, na których miano przewieźć jeńców.
Teraz nastąpiła jeszcze jedna, bardzo ożywiona i zgiełkliwa scena. Oto wypróżniono rowdym kieszenie i przywiązano ich do koni. Dobrze się to zdarzyło, że można było ich już dzisiaj zabrać, należało bowiem spodziewać się, że śladem naszym przybędą do kuźni trampi, którzy byliby się sprzymierzyli z rowdymi, gdyby ich tu zastali.
Rzecz zrozumiała, że nie błogosławili nam rabusie, kiedy nas żegnali, zmuszeni do opuszczenia miejsca, w którem z początku tak dobrze się czuli, a potem tyle przykrości doznali. My bylibyśmy więcej zadowoleni z tego zajścia, gdyby ich właściwy dowódca nie był umknął.
Był on dla nas osobą tak ważną, że Winnetou wybrał się na poszukiwanie jego tropu. Powrócił dopiero w nocy, nabrawszy przekonania, że Douglas nie zamierzał włóczyć się w pobliżu kuźni, gdyż ślady jego prowadziły ciągle prosto. Bał on się nas zanadto, żeby miał podchodzić nas skrycie i badać, co uczynimy z jego
Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/75
Ta strona została skorygowana.
— 269 —