Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/77

Ta strona została skorygowana.
—  271  —

i Old Wabble jechali na przedzie, a za nimi guślarz ze skwawą.
Ażeby im się nie pokazać, nie wstałem z ziemi, lecz poczołgałem się do kuźni i wszedłem do izby, chcąc oznajmić tam przybycie naszych nieprzyjaciół. Gdyśmy opowiedzieli kowalowi o naszem spotkaniu się z nimi, rzekł na to:
— Zostańcie tu, panowie, a ja wyjdę sam. Wyobrażam sobie, jak oni się zachowają, gdy usłyszą, kto teraz u mnie bawi.
Trampi dojechali tymczasem do domu, zawołali właściciela i zsiedli z koni. Postawa ich była tak niezgrabna, że Hammerdull zaczął się śmiać i rzekł:
— Czują jeszcze słodkie wspomnienie kijów i niewątpliwie byliby woleli znaleźć aptekę, niż kuźnię.
Old Wabble wyglądał bardzo cierpiąco. Siedział dalej na koniu pochylony naprzód bezwładnie. Gorączka trawiła go większa, aniżeli mnie ubiegłej nocy. Gdy kowal wyszedł do nich, odezwał się doń Cox:
— Słuchajcie, człowieku! Czy wczoraj przejeżdżał może tędy oddział, złożony z siedmiu jeźdźców?
— Tak odpowiedział zapytany.
— A między nimi trzej czerwoni?
— Istotnie.
— A miedzy końmi dwa bardzo czarne.
— I to prawda.
— Pewnie przypatrzyliście się im dobrze i poznaliście, czy bardzo im pilno było.
— Nie pilniej, aniżeli wam.
— Dobrze! Macie może w domu jaki środek przeciw gorączce?
— Nie. My zwykle wolni jesteśmy od gorączki.
— Ale żywność jest u was?
— Niestety nie. Splądrowała mnie zgraja rabusiów.
— Tem się nie wykpicie. My sami dom przeszukamy.
— Wypraszam to sobie! Dom mój nie należy do każdego obcego, tylko do mnie!