Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/84

Ta strona została skorygowana.
—  278  —

niedźwiedzią również nie należało do przyjemności. Wróciliśmy więc na drugą stronę potoku do towarzyszy. Szako Matto i Apanaczka milczeli, choć im się oczy dobrze świeciły, tylko Hammerdull odezwał się niecierpliwie:
— Jest?
Ja potwierdziłem jego pytanie.
Well! Weźmiemy go naturalnie!
— Nie. Zostawimy go w spokoju!
— Dlaczego? Znaleźć legowisko niedźwiedzia i nie wybrać gniazda, to znaczy odkryć bonance i złota z niej nie ruszyć! Tego ja nie pojmuję!
— Musimy jechać dalej.
— Dobrze, ale wpierw strzelimy raz do niedźwiedzia!
— To nie tak łatwo, jak wam się zdaje, kochany Hammerdullu. Zważcie, że przez to narazilibyście życie nasze na szwank.
— Czybyśmy narazili, czy nie, to wszystko jedno, byleby go nam niedźwiedź nie zabrał. Wnoszę, ażebyśmy zaraz...
— Niechaj brat Hammerdull idzie za nami bez wniosków! — przerwał mu Winnetou, wsiadłszy na konia, żeby puścić się w dalszą drogę.
— Co za błąd! — mruczał w gniewie grubas, gramoląc się na swoją starą klacz. — Leży przed nimi gniazdo, a oni nie wybierają z niego jaj! Cóż ty na to, stary szopie, Holbersie?
— Że te jaja niebezpieczne, kochany Dicku! — odrzekł długi.
— Niebezpieczne? Próżne obawy! Grizly to grizly i nic więcej!
Ja także niechętnie zostawiałem to gniazdo, ale przyznawałem w duchu Winnetou słuszność. Gdybyśmy nawet życia nie narażali, to przecież w razie spotkania się z szarym niedźwiedziem trzebaby być przygotowanym na nieszczęśliwy wypadek, a mnie dokuczyła już dość moja rana.
Wydostawszy się na przeciwległe wzgórza, znaleź-