— Nie mam nic przeciwko temu!
— Ale musimy je doręczyć tylko jemu, nikomu innemu!
— Chodzi więc o tajemnicę.
— Nie wiem. Mam wyraźny rozkaz, do którego muszę się stosować.
— Od kogóż ten rozkaz?
— Nie mogę powiedzieć.
— Skąd pochodzi ten list?
— Tego też nie mogę powiedzieć?
Peder trząsł się ze strachu; skręcał się w ogniu tych pytań i lżej odetchnął dopiero, gdy generał nareszcie wyrzekł obojętnym tonem:
— Niech i tak będzie... Jak chcecie, tak się stanie! Opowiedzcie mi teraz o napadzie na karawanę. Jakże to się stało?
— Było tak: my trzej odbywamy pielgrzymkę do miejsc świętych. Przybyliśmy tutaj wczoraj i spotkaliśmy rodaka, z którym zaprzyjaźniliśmy się. Gdy zapadł wieczór, chcieliśmy skorzystać z chłodu, aby powędrować dalej, i poprosiliśmy rodaka, żeby nas odprowadził,
— Jak się nazywa ten człowiek?
— Nie pytaliśmy go o nazwisko. Nazwał się def’em[1] namiestnika i tak będę go dalej nazywał, jeśli łaska.
Miał, oczywiście, na myśli Sefira, i z je-
- ↑ gość.