Strona:Karol May - Osman Pasza.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

w tak głębokiem ukryciu, że ja sam widziałem ją tylko trzy razy? Nasza piękna, nasza wspaniała królowa, przed którą wszyscy chylimy czoła i zginamy kolana? Tę, której wzrok czaruje serca i, której głos zagrzewa do najtrudniejszych, najzawilszych czynów, tę chcesz poznać, ty nieszczęsny, żałosny robaku? Zdławię cię, zdruzgocę!
Rzucił się do mego gardła. Chciałem już wyciągnąć ręce z kleszczowych objęć, aby go odtrącić, gdy wpadł mi inny pomysł, który również poskutkował, skłaniając go jednocześnie do dalszych zwierzeń; był bowiem w takiem podnieceniu, że zatracił zdolność rozumowania.
— Nie dotykaj mnie! zawołałem rozkazująco. — I ja jestem sillem.
Rzucił się wtył, jakgdyby pchnięty nagłym ciosem, wytrzeszczył szeroko oczy i zapytał:
— Ty-ty-jesteś sillem?!
— Nawet sertip-i-sillan[1]!
— Sertip? Człowieku, albo masz djabła za sojusznika, który ci zdradził nasze tajemnice, albo doprawdy jesteś sillem! W takim wypadku podajesz się tylko za chrześcijanina, a w istocie jesteś prawowiernym szyitą.
— Gdybym nie miał rąk związanych, mógłbym wyjąć z kieszeni pierścień i udowodnić ci, kim jestem!

— On-on-ma-także pierścień! — wołał

  1. Wódz sillów.
64