ze swemi szponami! Nigdy w życiu nie trząsłem się tak ze strachu, bo gdyby cię zabił, byłbym i ja zgubiony. Jestem wprawdzie wprawnym i odważnym wojownikiem, ale gdy się jest związanym, na nic się nie zda odwaga. Kiedy mnie nareszcie rozwiążesz?
— Zaraz. Dla odmiany włożymy te sznury na nich.
Rozwiązałem go. Skoczył w radosnych okrzykach.
— Chwała Allahowi — straszne, potworne niebezpieczeństwo już minęło! Stawiłem mu jednak czoło z całą odwagą.
— Nie krzycz tak! — przerwałem. O twojej odwadze nic nie wiem, a jeżeli doprawdy sądzisz, że niebezpieczeństwo już minęło, to się mylisz, Mamy tutaj tylko tych dwóch, a czeka nas jeszcze trzydziestu trzech innych.
— Allah uchowaj nas! Jeszcze trzydziestu trzech! Co to będzie za koniec.
Zdjęty znów strachem, siadł, ja zaś związałem sefira i jego pomocnika tak mocno, jak tego wymagało bezpieczeństwo, i byłem już gotów, gdy rozległ się nawołujący głos Halefa:
— Sihdi, sihdi! Ktoś strzelał, jesteś tutaj?
— Tak Halefie! — odrzekłem równie głośno.
— Siedzę tutaj! Czy prędko przyjdziesz!
— Zaraz!
— Czy te łotry przyniosły moją szpicrutę? Czy nie widziałeś jej?
Strona:Karol May - Osman Pasza.djvu/71
Ta strona została skorygowana.
69