Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

stron; trzeba więc było użyć więcej prochu, aniżeli dotychczas. W rezultacie wybuch był tak silny, że budowla zdawała się wstrząsać w posadach. Musieli więc przedewszystkiem uprzątnąć gruzy i podeprzeć sufity. Ponieważ nie mieli odpowiednich narzędzi, pochłonęło to kilka dobrych godzin.
Podczas tej pracy przybył posłaniec i wywołał wodzów. Wiedzieli, że los zamkniętych w piramidzie ofiar od jednego momentu zależy, ale czuli również. iż muszą iść za głosem dwustu Apaczów, których los został im powierzony.
Gdy wyszli przed piramidę, zorjentowali się, że Komanczowie otoczyli ich szerokim pierścieniem. Według pobieżnego obliczenia ilość wrogów nie o wiele przekraczała setkę. Znaczna ich część dosiadała wierzchowców.
— Zabrali konie z hacjendy Verdoji — rzekł Sternau. — Reszta szuka jeszcze, Nie rozpoczną jednak walki, zanim wszyscy nie zdobędą koni. Możemy więc spokojnie wrócić do naszego dzieła. — —


102