Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

— Niech pani nie traci otuchy! Sternau wie, co nas czeka ze strony Verdoji i Pardera, więc dołoży starań, byle nas tylko odnaleźć i uratować.
— Któż mu powie, że tutaj jesteśmy? — Bóg się nad nami ulituje. Sternau znajdzie nas; wierzę w to święcie.
— A jeżeli jemu samemu przytrafi się jakie nieszczęście?
— Nie stanie mu się nic złego. Wie, co by to dla nas znaczyło, więc będzie ostrożny. Może właśnie ta ostrożność jest przyczyną zwłoki. Minęły zaledwie dwa dni; może teraz dopiero znalazł się w tej okolicy. Zapewne szuka śladów. Ah, zdaje mi się... Słuchajcie!
Wytężyli słuch; nic jednak ich nie dobiegło.
— Co to być miało? — zapytała Emma.
— Zdawało mi się, że słyszę jakiś łomot, jakgdyby grzmot daleki.
— To było złudzenie, sennor. Żaden głos z zewnątrz nie może do nas dotrzeć.
Długie milczenie przerwał Unger:
— Do djabła, nie mogę znaleźć!
— Czego? — zapytał Mariano.
— Środka na wysadzenie tej przeklętej piramidy w powietrze; oczywiście w ten sposób, abyśmy wyszli cało.
— Szkoda się głowić; daremny to trud. Tylko pomoc z zewnątrz może nas uratować.
— Niechże więc przychodzi, nie ze względu na mnie, gdyż jestem bardzo wytrzymały, ale ze względu na te panie. Straszna musi być taka powolna śmierć w podziemiach!

104