i obserwował gwiazdy, kapitan zaś, zamknięty w swej kajucie, we śnie szukał ukojenia po wypitce. Nasi artyści siedzieli zbitą gromadą na żaglu; miało się wrażenie, że śpią. Około godziny drugiej po północy poruszył się dyrektor.
— Już czas — szepnął — Mamy za sobą Quatalaxacę. A więc do roboty!
— Wszyscy razem? — zapytał jeden z wrzekomych aktorów, przebrany za kobietę.
— Tak — odparł dyrektor. — Czy widzicie tę chmurę? Zbliża się do nas. Gdy będzie ponad statkiem, niechaj każdy wybierze sobie jednego człowieka. Nóż prosto w serce i nie wyciągać ostrza; wtedy nie popłynie ani kropla krwi.
Przeszło kilka minut; chmura zawisła nad statkiem. Ściemniło się jeszcze bardziej.
— Wstawać! Naprzód! — szepnął dyrektor.
Dziesięciu ludzi zrzuciło teraz jasne części ubrania, by ich zdradzić nie mogły; w ciemnych odzieżach zaczęli się snuć jak cienie. Słyszeć się dały westchnienia, ktoś kilka razy odetchnął głębiej, wkońcu zapanowała cisza.
Dyrektor udał się na tylny pokład. Tutaj stał sternik, zapatrzony w chmury. Poczuł nagle w sercu coś zimnego, twardego; chciał krzyknąć, nie mógł jednak głosu wydobyć ze siebie i padł na ziemię. Przy sterze stanął dyrektor.
Gwizdnął cicho; niebawem wyrósł obok niego reżyser.
— No i cóż? — zapytał dyrektor.
— Wszystko dobrze, sennor.
Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/134
Ta strona została skorygowana.
132