Guaymas to schludne i sympatyczne miasteczko portowe w prowincji meksykańskiej Sonora. Leży wśród przepięknej okolicy, do której marynarze chętnie urządzają wycieczki.
Kapitan Wilkers z taką swobodą informował się u policji portowej i u kupca, co ma robić, jakby istotnie był właścicielem podanego nazwiska i statku. Załoga spędziła na hulankach kilka dni, choć Guaymas leżało tak blisko od miejsca zbrodni.
Pewnego też dnia kapitan wybrał się na wycieczkę w towarzystwie swego sternika. Wynajęli dwa muły i ruszyli w góry. Nad wieczorem wrócili. Spędziwszy kilka godzin w knajpie, udali się na statek. Po drodze spotkali jakiegoś mężczyznę. Gdy się doń zbliżyli, blask lampy, padający z otwartego okna, oświetlił na chwilę nieznajomego tak, że twarz można było rozpoznać.
Obydwaj, i kapitan i sternik, zmieszali się na widok tej postaci.
— Do djabła! — rzekł pierwszy. — Czy to był duch?
— Jakie podobieństwo... — odparł drugi.
— Niech mnie djabli porwą, jeżeli to nie on! Chodźmy za nim.
Zawrócili za nieznajomym. Zatrzymał się właśnie obok domu, położonego w ogrodzie, i zadzwonił do drzwi. Po krótkiej chwili otworzono mu; w drzwiach ukazała się piękna, młoda kobieta z lampą w ręce. Światło lampy padło na przybywającego; rozległ się głos:
— Ach, więc to naprawdę pan, sennor Mariano? Dobry wieczór! Sennor Sternau oczekuje pana.
— Do djabła, to on! — rzekł kapitan.
Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/136
Ta strona została skorygowana.
134