rem pan mieszkał. Ma sennorowi coś do powiedzenia w cztery oczy.
— Dobrze; już idę.
Starnau wstał i poszedł za marynarzem, który go zaprowadził na pokład. Tu nagle dwie potężne łapy zasznurowały mu gardło, równocześnie zaś otrzymał w głowę tak straszliwe uderzenie drągiem, że padł na ziemię nieprzytomny, nie jąknąwszy nawet.
— No, z tym sprawa załatwiona, — rzekł pógłosem Landola. — Zwiążcie go i umieśćcie pod pokładem. Po nim sprowadzimy tego Indjanina, ubranego w skórę bawolą; mam wrażenie, że to po doktorze najsilniejszy pasażer z całej kompanji.
Po jakimś czasie marynarz zjawił się znowu w kajucie i rzekł do Bawolego Czoła, iż Sternau prosi na chwilę. Gdy Bawole Czoło, nic nie przeczuwając, wyszedł na pokład, spotkało go to samo, co Sternaua. Po kilku minutach przyszła kolej na Niedźwiedzie Serce.
Ponieważ nikt z nich nie wracał, Mariano wstał od stołu.
— Ciekaw jestem, co to za tajemnicza nowina. Muszę się dowiedzieć.
Opuścił kajutę. Obydwaj bracia, którzy pozostali z paniami i domniemanym kapitanem, napróżno czekali jego powrotu. Po chwili wstali również od stołu, by zobaczyć, co to za ważne sprawy zatrzymują ich towarzyszy.
Przeszło sporo czasu; wreszcie rozległy się kroki. W drzwiach stanął Landola. Panie popatrzyły na niego z lękliwem zdumieniem. Złożył im uprzejmy ukłon i rzekł:
Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/143
Ta strona została skorygowana.
141