Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

Roseta powiła przed laty córeczkę, ku ogólnej radości wszystkich mieszkańców zamku Reinswalden.
Przed porodem, kobiety okazywały wszelką pomoc pięknej położnicy, męźczyźni zaś pomrukiwali:
— Psiakość, żeby to był chłopak!
Kapitan siedział w swym gabinecie i liczył coś bez końca; wreszcie zauważył, że zamiast dodawać odejmował, a zamiast mnożyć dzielił. Gdy wrócił znowu do swej roboty, tak poplątał zające, psy, morgi, jelenie, jodły, cietrzewie, że musiał odrzucić pióro i, nawpół gniewnie, nawpół żartobliwie, zawołał:
— Do kroćset fur beczek! Człowiek traci głowę, gdy chodzi o to, czy za chwilę zamelduje się na świat Boży chłopak, czy dziewczyna. Chwała Bogu, że się nie ożeniłem. Gdybym miał dwanaścioro lub szesnaścioro dzieci, zpyszna miałyby się moje rachuneczki! Pomieszałbym wszystko: dęby, korki, jamniki, konie, — wszystko!
Gdy to mówił, otworzyły się drzwi i wszedł Ludwik. Stanąwszy na baczność, czekał, aż go zapytają.
— Czego chcesz? — zapytał leśniczy.
— Z przeproszeniem pana kapitana, chciałbym zapytać, właściwie co?
— Co? — zapytał kapitan, zdumiony tem pytaniem. — Cóż to takiego, do djabła!
— Otóż to — co? Co, do djabła? Niewiadomo zupełnie, czy to „co“ będzie chłopiec, czy dziewczyna.
Kapitan wpadł na Ludwika z krzykiem:
— Łotrze, czyś postradał zmysły?

188