Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

Uradowani, dosiedli koni i puścili je w błyskawicznem tempie. Konie meksykańskie nie męczą się, o ile idą bez jeźdźca, nawet całodzienną podróżą; wierzchowce Ungera i Franciszka były więc mocne, wypoczęte i gnały z kopyta. Ponieważ Sternau jechał również szybko, więc nie prędko mogli go dogonić.
Przeszło przedpołudnie, większa część popołudnia; wreszcie ujrzeli wśród dalekiej równiny trzy małe, czarne punkty.
— To on, to on; obok niego konie idą luzem — rzekł Piorunowy Grot. — Musimy Sternaua dopędzić zanim noc zapadnie.
Spięli konie ostrogami i pognali w zawrotnym galopie. Małe punkty zaczęły się powiększać; można było już rozróżnić jeźdźca na koniu i dwa wierzchowce, idące luzem. Po pewnym czasie zauważyli, że jeździec podniósł strzelbę i zaczął nią machać ponad głową.
— Obrócił się i zobaczył nas — rzekł Unger.
— Ale uważa za wrogów — dodał Franciszek. — Inaczej zatrzymałby się i czekał na nas.
— Mój poczciwy Francisco, jesteś dzielnym vaquerem, ale prerjowcem nietęgim. Gdyby na nas chciał czekać, straciłby na czasie, a przecież każda chwila droga. Noc ukryje przed nami ślady tych zbójów, zostaniemy więc wtyle, gdyż oni z pewnością będą jechali bez przerwy. A więc musimy korzystać ze światła do ostatniej chwili. Dlatego Sternau nie osadził konia, aby na nas czekać.
— Ale on przecież nie może wiedzieć z pewnością, czy to my.
— W takim razie byłoby jeszcze nierozsądniej cze-

41