Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

być przecież naszymi wroqami. Niech mi brat mój dopomoże.
Zacierali ślady swych koni i swoje własne z wielką zręcznością. Dokonawszy tego na sporej przestrzeni, dosiedli koni i, zatoczywszy koło, dotarli do gór, leżących nad zachodnią granicą Mapimi, o jaką milę angielską na północ od miejsca, w którem przełęcz przecina wzgórza.
Mimo, że stok był tu niezwykle stromy, przebyli na koniach skaliste brzegi, porośnięte krzakami, poczem spuścili się w dolinę i zatrzymali wierzchowce. Wdrapali się teraz po ostrym grzbiecie górskim, z którego widać było sporą połać przełęczy. Otaczała dolinę, w której obozował po raz ostatni Verdoja. Na południe stąd ciągnął się mały wąwóz; tutaj pozostali Meksykanie, mający schwytać, lub zabić Sternaua, o czem wszakże Indjanie nie mieli pojęcia.
Schylili się ku ziemi; z dołu nie można ich było dojrzeć, oni natomiast bystrem wejrzeniem wyćwiczonych oczu ogarnęli wszystko. co się dzieje na dole.
— Uff! — rzekł nagle Niedźwiedzie Serce.
Dźwięk ten był dowodem niezaprzeczonym, iż zauważył coś niezwykłego. Bawole Czoło spojrzał na Niedźwiedzie Serce, poczem wzrok skierował wślad za jego wzrokiem. Teraz dojrzał człowieka, który z ponad bocznej doliny czołgał się wgórę. Odległość była tak wielka, że człowiek wyglądał na sporego chrabąszcza. Jednakże obydwaj Indjanie poznali, kto to być może.
— Meksykanin — rzekł Bawole Czoło.

66