Następnego ranka dotarli do upragnionego stawu, przy którym też urządzono postój. Konie rozsiodłano; zwierzęta chciwie piły wodę i pasły się na otaczających staw łąkach. Członkowie wyprawy posilali się również, nie zapominając o jeńcach.
Po jakimś czasie konie zaczęły rżeć, kopać się wzajemnie, stawać dęba na znak, że już wypoczęły. Ruszono więc w dalszą drogę w tym samym, co dotychczas, kierunku.
Teraz prędzej napotkać było można na jakiś skrawek pastwiska lub gromadę drzew. Nad wieczorem natrafili nawet na większy las. Następnego ranka dotarli do brzegu pustyni. Wjechali w wąską przełęcz, która po niedługim czasie przeszła w dolinkę. Tu się zatrzymali, aby dać koniom dłuższy wypoczynek, pragnęli bowiem jechać aż do wieczora.
Obok dolinki w ustronnej szczelinie skalnej Verdoja zostawił trzech ludzi, aby czatowali na Sternaua, który prawdopodobnie zatrzyma się tu dłużej w poszukiwaniu śladów obozowiska. Sternaua nie spodziewano się wcześniej, aniżeli wieczorem dnia następnego, do tego zaś czasu miał Verdoja przysłać resztę swych ludzi.
Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/7
Ta strona została skorygowana.
I
W MROKACH PIRAMIDY
5