Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

W miejscę, gdzie dolina przechodziła w wąską przełęcz, pojawiło się czterech Meksykan. Osadzili wierzchowce, aby rzucić okiem na dolinę. Nie widząc ani jednego ze swych towarzyszy, skręcili w małą, wąską dolinkę boczną. Zaledwie tam przybyli, padły cztery strzały. Konie stanęły dęba; padły na ziemię. Strzały były celne: zwierzęta nie mogły się podnieść. Powstało zamieszanie, z którego skorzystali nasi strzelcy. Doskoczyli do Meksykan, powalili ich uderzeniami kolb w głowę i skrępowali lassami.
Przewodził opryszkom ten sam, który przed porwaniem pojawił się w hacjendzie del Erina jako wrzekomy oficer ułanów.
— Spotykamy się znowu, mój chłopcze, i mam nadzieję, że teraz sprawdzimy nasz rachunek — rzekł do niego Sternau. — Sądzę, że nieprędko nadarzy ci się sposobność wdziać mundur oficera.
Sternauowi odpowiedział wzrok pełen nienawiści.
— Jestem wolnym Meksykaninem; nie chcę usprawiedliwiać się przed obcym przybyszem.
— Wolny Meksykanin? Pierwszy raz słyszę o tem, by ktoś, skrępowany więzami, był wolny. Dokąd powieźliście waszych jeńców?
— To nic nikogo nie obchodzi.
— Powtarzam moje pytanie po raz ostatni: gdzie są jeńcy?
— Nie powiem!
Bawole Czoło wyciągnął nóż i, grożąc nim fałszywemu oficerowi, rzekł:
— Gdzie siostra moja Karja?
Zapytany milczał zuchwale, nie znał bowiem zwy-

80