Strona:Karol May - Pod Siutem.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

w głąb pustyni, która wynurzała się przede mną ustawicznie na nowo, a za mną znowu niknęła. Zatoczyłem wielki łuk na prawo. Należało się spodziewać, że wszyscy podążą za moim śladem, i chciałem ich wystrychnąć na dudków. W pół godziny potem dopełniłem łuk do okręgu i wpadłem na własny trop. Poznałem po śladach kopyt, że moi towarzysze już tędy przejechali i podążyłem za nimi. Wkrótce też dostrzegłem ich przed sobą, a oni sądzili niewątpliwie, że znajdują się daleko za mną. Im bardziej się do nich zbliżałem, tem dokładniej widziałem, że starali się rozwinąć szybkość jak największą. Mimo to trzymali się razem, gdyż lepsi jeźdźcy wstrzymywali konie, by nie wyprzedzać drugich. Ponieważ całą swoją uwagę zwrócili przed siebie, nie spostrzegli mnie, dopóki nie zbliżyłem się do nich na odległość dwudziestu długości konia i nie zawołałem:
— A wy dokąd?
Usłyszawszy mój głos, spojrzeli poza siebie i zdumieli się nie mało. Zanim

35