Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wytrzymałem, effendi! Przypomniałem sobie tych łotrów i opanowała mnie taka wściekłość, że nie mogłem jej zdusić. Duch męstwa mną zawładnął i chciałem czem prędzej spotkać się z łotrami. Właśnie stanąłem na górze, kiedy obu ujrzałem.
— Skąd nadchodzili?
— Z góry. Ryknąłem na nich wściekle, a oni tak się przelękli, że nogi ich nabrały szybkości nóg gazelich. Jeszcze teraz widać ich biegnących.
— Przytrzymaj powróz. Muszę ich w każdym razie zobaczyć.
Rzuciłem mu koniec powroza i wywindowałem się na brzeg jamy. Istotnie, biegli tak szybko i byli już tak daleko, że nie możnaby ich było doścignąć. Ten Selim znów wszystko popsuł. To też huknąłem na niego z gniewem:
— Tyś temu winien, ty stary niepoprawny gaduło! Gdybyś był ust nie otwierał, byliby wpadli w nasze ręce, a tak, dzięki tobie, uszli.
— Nie bój się! Schwytamy ich, sko-

98