mem. Wejście było otwarte, a ślady niepozacierane.
— Widzisz, Selimie, te ślady dowodzą, że ich spłoszyłeś. Stali tutaj na straży i bylibyśmy ich pochwycili na pewno, gdybyś tak głośno nie krzyczał i swoich kalifów pozostawił w spokoju.
— Effendi, jestem wiernym muzułmaninem i mam obowiązek dziękować Allahowi, Muhammedowi i kalifom za wszystko dobre.
— Tak, ale dziękować pocichu, a nie ryczeć, jak bawół. Allah widzi i słyszy nawet myśli, Mahometa zaś możesz sobie darować, a kalifom będzie także lepiej, jeśli ich zostawisz w spokoju. Zejdźmy do szybu!
— Effendi, nie igraj z piekłem! Raz uszedłeś, ale drugim razem wypuściłoby cię ze swoich objęć.
— Nie bądź głupcem! Czy tam w studni widziałeś choćby jednego djabła?
— Więcej niż jednego. Widziałem wszystkich djabłów i płomienie piekielne.
— Więc zostań tutaj; ty i tak przeszkadzasz mi więcej, aniżeli pomagasz.
Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
101