Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

dziłem Ben Nila do koniuszego i poprosiłem, aby go przyjął w gościnę. Gdy w krótkich słowach opowiedziałem, co się stało, przyniesiono czem prędzej taką masę potraw, że więcej niż dwadzieścia osób mogłoby się tem posilić. Zwłaszcza Ben Nil okazywał po pięciodniowym przymusowym głodzie niezwykłą sprawność swych szczęk, ale i ja także na brak apetytu nie mogłem się skarżyć. W czasie tej uczty przybył marszałek i już u wejścia zawołał:
— Effendi, czy pojmujesz nareszcie, co znaczy zaćmienie księżyca? Nazajutrz po niem ja znalazłem się w niebezpieczeństwie, a dzisiaj wasze życie na cienkim włosku wisiało.
— Zapominasz, że twoje niebezpieczeństwo wielką nam korzyść przyniosło, — odparłem. — Gdyby nie ono, kto wie, czy dotąd nie siedzielibyśmy jeszcze w studni.
— To być może. W każdym razie jednak jestem zdania, że złoczyńcy muszą ponieść karę.
— Zgadzam się z tobą.

111