Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

fałszywym kierunkiem, skierował się z pozostałymi ku wsi.
— Effendi, droga twoja jest dobra, — rzekł Ben Nil. — Może dopędzimy fakira i muza’bira.
— Czy ich poznałeś?
— Tak. Oczy moje są prawie tak bystre, jak twoje szkła.
— Czy znasz tę okolicę?
— Nie tak dobrze, jakbym sobie życzył. Staliśmy tu kilkakrotnie na kotwicy, ale tam na góry nie wchodziłem, niestety.
Po upływie kwadransa weszliśmy do parowu. Drogi nigdzie nie było, a teren był uciążliwy. Parów był bardzo wąski i wił się w krótkich zakrętach pomiędzy stromemi ścianami wzgórza. Po pewnym czasie rozdwoił się, i wtedy wypadało już z dalszego pościgu zrezygnować, tem bardziej że wszelkie ślady stóp znikły mi z oczu. Ben Nil jednak nalegał, byśmy szli dalej. Ustąpiłem i na los szczęścia skręciliśmy w prawo. Po pięciu minutach parów się skończył. Zawróciliśmy więc i poszliśmy w lewo, ale ta droga opisywała łuk

116