Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

i dzieliła się także. Poszliśmy znowu w lewo i stanęliśmy przed skalną ścianą, na którą nie było wejścia. Skręciliśmy więc na prawo; droga wznosiła się stromo i zaprowadziła nas wkońcu na płaszczyznę skalną, opadającą z trzech stron prawie prostopadle, i wtedy przekonaliśmy się ostatecznie, że nas wystrychnięto na dudków, i radzi nie radzi musieliśmy wracać.
— Tylko Allah jest wszechwiedzący! — gniewał się Ben Nil. — Nie mogę pojąć, gdzie te łotry umknęły! Jakby się w ziemię zapadli!
— Dla mnie zniknięcie ich bynajmniej nie jest zagadką. Musieli się ukryć w jednej z jaskiń, których tutaj jest pełno. Trudno, trzeba nam wracać. Któż wie zresztą, czyśmy się nie pomylili? Może to był kto inny, nie fakir z muza’birem?
— To oni byli, effendi! Oko moje nie zawodzi mnie nigdy, ale teraz przyznaję, że szukanie byłoby daremne, zwłaszcza że wkrótce zapadnie mrok.
Miał słuszność. Słońce zachodziło

117