miejsce wystąpił wyraz groźnej nienawiści. Nie ulegało wątpliwości, że odtąd będzie moim nieubłaganym wrogiem.
— Obsypałeś mnie dobrodziejstwami? — zapytałem spokojnie. — Jadłem i spałem jedynie u ciebie, bo prosiłeś mnie o to tak natarczywie, że odmowa byłaby niegrzecznością.
— Zapłaciłem za twoją podróż i dałem ci nadto pieniądze na wszystkie inne potrzeby!
Jego niska natura handlarza niewolników okazała się teraz w pełni. Ktoś inny powiedziałby mu zapewne bez ogródek, co nim myśli, ale ja się od tego powstrzymałem. Wyjąłem sakiewkę, odliczyłem pieniądze otrzymane od niego, dołożyłem ze swoich na to, co wydał na mnie, i odszedłem. Kiedy już byłem we drzwiach, zawołał:
— Zatrzymaj się jeszcze! Więc rzeczywiście nie chcesz do...
Poszedłem dalej, nie zważając na jego słowa. Na to ryknął za mną:
— A zatem zabieraj się stąd, psie, i miej się przede mną na baczności!
Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
146