spotkał twego brata, albo zlekceważył sobie obowiązek gościnności i ponosi przez to pośrednio winę nieszczęścia.
— Allah, Allah! Ktoby to pomyślał! Effendi, twoje słowa ranią mnie w serce. Więc mam niedowierzać, gdy zaufanie moje było tak wielkie i bezwarunkowe?
— Zbrodnia, czy zaniedbanie obowiązku, to wszystko jedno; kupiec ponosi winę. Czy człowiek, którego potem po słałeś do Chartumu, jest taki godny zaufania, jakby w tym wypadku należało sobie życzyć?
— Tak, to człowiek najgodniejszy zaufania ze wszystkich, to święty fakir.
— Aha! A więc to ten sam, który skłonił cię do pożyczenia kupcowi pieniędzy?
— Ten sam!
— Hm! Hm!
— Mruczysz znowu. To mi nic dobrego nie wróży. Czy może mu niedowierzasz?
— Przedstawiłeś mi go tak pochlebnie, że doprawdy nie mam odwagi rzucić na niego jakiegokolwiek podejrzenia. Ale
Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
26