Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

i wiem z doświadczenia, że nieraz życie zawisło od tego, czy się umiało wywnioskować z takich śladów zatartych, jak te, ilu nieprzyjaciół ma się przed sobą.
— O nieprzyjaciołach niema tu mowy. Przyszedłem tu i odszedłem, dlatego są ślady podwójne i dlatego wydaje się, jakby tu więcej ludzi było. Czy sądzisz, że mam ochotę wtajemniczać jeszcze kogoś w tę sprawę?
To wyjaśnienie uspokoiłoby w pewnych warunkach najostrożniejszego człowieka, więc i ja uspokoiłem się nieco. Ruszyliśmy dalej. Kiedy byliśmy już prawie na szczycie, zatrzymał się starzec, rozejrzał dokoła i rzekł:
— Jak daleko okiem sięgnąć, nie widać nikogo. Nikt na nas nie patrzy, możemy więc śmiało wejść do podziemia.
Tak, nie było widać nikogo; byliśmy zupełnie sami i dzięki temu zniknęły resztki mojej nieufności. Zresztą, cóżby mi ten człowiek mógł zrobić, nawet gdyby myślał o podstępie? Co najwyżej mógł nas gdzieś zamknąć, a i temu łatwo było zapobiec. Należało go tylko przy wcho-

57