Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

dziestu otworach spostrzegłem przed sobą i za sobą poziomą sztolnię, którą wkrótce minąłem. Przechodząc, zaświeciłem do jednej z nich, lecz światło było zbyt słabe, ażeby przeniknąć ciemności. Mieliśmy przed sobą jeszcze trzydzieści stopni, które powinny były nas doprowadzić do głównego kurytarza. Kiedyśmy sztolnię minęli, zabrzmiał z góry śmiech, który się w wąskim chodniku okropnem echem odbił. Zdawało mi się, że to śmiech całej zgrai szatanów. Potem usłyszałem słowa:
— Tak sprowadza się psa chrześcijańskiego do wiecznego milczenia. Zgiń tam z głodu i z pragnienia, a potem obudź się w piekle!
Spojrzałem wgórę i zobaczyłem dwie twarze, oświetlone blaskiem lampki tak jasno, że mogłem je poznać. Był to stary fakir i muza’bir. Nie tracąc przytomności umysłu ani na chwilę, zrozumiałem odrazu, o co chodzi. Mieliśmy tu zostać zamknięci i zginąć nędznie. Należało działać szybko; musieliśmy czem

64