trzeją. O ja nieszczęśliwy, czemuż nie zostałem w domu marszałka!
— Nie lamentuj! Nie mamy jeszcze powodu do rozpaczy.
— Tak sądzisz? — spytał pośpiesznie. — Czy jest wyjście z tej biedy?
— Spodziewam się, że jest.
— Gdzie?
— Na dole. Tutaj górą nie przejdziemy. Musimy zejść na samo dno szybu.
— W takim razie zabrniemy jeszcze głębiej w nieszczęście! Za wszelką cenę musimy tędy drogi szukać!
— To nanic. Przeszkody tej nie jestem w stanie usunąć, a gdyby mi się to nawet udało, to łotry zabiją nas, skoro tylko głowy z otworu wychylimy.
— Co za niebezpieczeństwo, co za położenie okropne! Członki mi się trzęsą, a dusza drży ze strachu!
— Nie wyj i zapanuj nad sobą, bo trzeba nam skupić wszystkie siły ciała i ducha, jeżeli chcemy ocaleć. Podaj mi przecięty powróz, bym cię mógł znowu do siebie przywiązać!
Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
70