Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ludzie? Tu niema ludzi! To duchy piekielne, łaknące dusz naszych.
— Milcz, tchórzu!
— Ja — tchórz? Effendi, jestem najsilniejszym z silnych i największym bohaterem mojego szczepu, ale na walkę z piekłem nie odważy się nawet najśmielszy ze śmiałych. Sprowadziłeś mnie na brzeg potępienia, a jeśli on się zapadnie, runiemy w otchłań, z której niema wyjścia na wieki. O Allah, Allah, Allah!
— A więc zostań tu i lamentuj; ja ginąć z tobą nie myślę.
— Sądzisz, że jest jaki środek ratunku? — spytał nagle. — Jeżeli tak, ja ci pomoc ofiaruję, effendi!
— Przedewszystkiem porzuć skargi i zejdź ze mną nadół, bo tam jest jakiś człowiek, któremu musimy pośpieszyć z pomocą.
— Mylisz się, effendi. Głosy, które słyszeliśmy przed chwilą, to były jęki potępieńców piekielnych.
— Głupcze! Ten człowiek może już bliski śmierci i zginie, jeśli będziemy

75