szukiwania te zadowalającego rezultatu nie dały. Powietrze psuło się z każdą chwilą i już choćby z tego powodu należało wdrapać się wyżej. Miałem nadzieję zresztą, że na górnych poziomach łatwiej zdołam znaleźć ukrytą drogę.
— Ale jak ja stąd wyjdę? — spytał Ben Nil. — Jestem taki słaby, że nie zdołam wydostać się na górę.
Obwiązałem go powrozem, którego drugi koniec przerzucił sobie Selim przez pierś, wziąłem Ben Nila na barki i powoli podnosiłem go wgórę. Przy pomocy Selima zdołałem go bez wielkiego wysiłku wynieść do poprzedniej komnaty. Jakie szczęście, że byliśmy zaopatrzeni w pochodnie. Druga wypaliła się wprawdzie niemal do końca, lecz mieliśmy jeszcze cztery. Przybywszy do wspomnianej komnaty, upatrzyłem odpowiednie miejsce i zacząłem natychmiast wybierać ziemię rękami, w której to robocie także Selim gorliwy wziął udział. Ben Nil trzymał pochodnię. Dziwnym trafem dobre miejsce wybrałem, bo już po kilkunastu minutach pracy dogrzebaliśmy się do jakiegoś no-
Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
90