z moich rąk nie wymkną. Ukarzę ich i zmiażdżę. Jestem najmężniejszy...
— Milcz! Ja wyjdę na zwiady, ty tymczasem wróć do kurytarza i przyprowadź Ben Nila.
— Ja? — spytał przerażony. — To nie może być!
— Jesteś tchórzem, jakich mało na świecie. Jeśli cię tutaj zostawię, kto wie, czy nie popsujesz wszystkiego, a do kurytarza wrócić nie chcesz. Czego się boisz?
— Wcale się nie boję!
— No to idź!
— Wolę jednak zostać tutaj!
Tego głupca niepodobna było istotnie zawrócić do kurytarza, musiałem więc pójść sam, ale odchodząc, nakazałem mu ostro, aby się zachowywał spokojnie i bezzwłocznie cofnął do kurytarza, gdyby przypadkiem ludzkie kroki posłyszał. — Ben Nila zastałem siedzącego w tem samem miejscu, w którem go zostawiłem.
— Jaką wieść przynosisz, effendi? — spytał.
— Najlepszą. Jesteśmy wolni. Za
Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
95