Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Ben-Ishak al Duli. Dzieci walecznych zowią mię Dżezzarbejem, dusicielem ludzi, a ja zadławię was i zmiażdżę, jeśli zrobicie coś, co mi się nie spodoba. Allah oddał was w moje ręce, ja zaś powierzam was do osądzenia temu sidi z Germanistanu, który zabił pana trzęsienia ziemi, panterę i żonę pantery. Otwórzcie usta i mówcie prawdę, bo was złość moja zmiażdży, a gniew mój zniszczy, albowiem jestem Hassan el Kebihr!
— Nie popełniliśmy nic złego — twierdził khabir — i nie pozwolimy, żeby niewierny nas sądził. Jeśli macie jaką skargę, to postawcie nas przed kadim i jego adulem[1]; jemu odpowiemy, ale wam nie!
— Już ty mnie odpowiesz — rozstrzygnąłem ja — mój bicz otworzy ci usta!
— Tobie nie wolno bić wiernego!
— Kto mi zabroni? Czy mój bicz nie dosięgnął dusiciela karawan?
— Ci ludzie tego nie ścierpią. To muzułmanie.
— Skoro są muzułmanie, to znają prawo, które powiada: „krew za krew“. Chciałeś ich zaprowadzić w objęcia śmierci, życie więc twoje do nich teraz należy.
— Prowadziłem ich dobrą drogą. Czyż Hedżanbej nie powiedział, że jutro będziemy w Safileh?
— Czyż ty sam nie wyjawiłeś mi, że dzisiaj, skoro wszystko zaśnie, nadejdzie gum?
— Ja nic nie powiedziałem. Ty jesteś niewiernym i chcesz nas zgubić.

— Nie kłam, khabirze! Śmierć wyciąga rękę po ciebie, a prorok mówi: „Jeśli nigdy nie mówisz prawdy, to powiedz ją przy śmierci, aby cię Allah zobaczył bez plamy!“ Jesteśmy pod Bab-el-Ghud, a Safileh leży stąd ku północy. Słyszałeś, że jestem bratem Behluwan-beja, mocniejszego, aniżeli gum. On i ja mamy przy sobie ducha, który nas pouczy o wszystkiem, co nam będzie potrzebne. Oto przypatrz się jemu! W tym małym

  1. Ławnikiem.