i amazigh[1] pustyni, a ja jestem mudirem[2] tej gum. Pokaż anaję!
— Masz ją! — krzyknąłem prawie, cofnąwszy się, i wymierzyłem do niego ze strzelby. — Skoro jesteś mudirem tej gum, to idź pierwszy do dżehenny!
Chciałem wypalić, lecz ci trzej ludzie stali przedemną tacy osłupiali i bezbronni, że opuściłem strzelbę.
— Czyś zmysły postradał, człowiecze? — spytał dowódzca tonem najwyższego zdumienia. — Masz anaję i grozisz mi śmiercią? Czy moja kula ma ci serce rozszarpać?
— Czy moja nie byłaby ugodziła ciebie pierwej, rozbójniku? Czy strzał nie obezwładnił ci członków, że się nie mogłeś poruszyć? Wiedz o tem, że zanim strzelbę podniesiesz, będziecie wszyscy trzej dziećmi śmierci! Bej boi się dusiciela, a ty dowiedz się, że ja jestem bratem Behluwan-beja, który zniszczy gum do ostatniego człowieka.
Wytrzeszczył na mnie oczy, jakby istotnie uważał mnie za obłąkanego.
— Allah akbar, Bóg jest wielki, może on dać rozum i odebrać go, jak mu się podoba. Ale prorok każe oszczędzać waryata. Chodź za nami!
— Drogi nasze są różne; moja prowadzi do el kasr, wasza natomiast do śmierci.
— Duch twój ciemny, jak noc, w której nie świecą gwiazdy. Czego chcesz w el kasr?
— Duch mój jasny jak dzień, w którym wszystko widać. Nie jestem muzułmaninem, lecz chrześcijaninem i udaję się do el kasr, aby uwolnić Franka, którego trzymacie tam w niewoli.
— Jesteś giaur i masz anaję. Giń, zdrajco!
Podniósł strzelbę, lecz w tej chwili huknęła moja rusznica, a on padł na ziemię. Drugi strzał ugodził jednego strażnika, a drugiego położyłem trupem kulą rewolwerową, zanim obydwaj zdołali użyć broni. Uspo-