Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— Tak. Kula dusiciela zabiła jego i tamtych dwu u mego boku.
— Dziękuj Allahowi i chwal go za to, że umknąłeś. Wracaj i czuwaj, żebyś słyszał, gdy nadejdziemy!
Ten strażnik był zapewne nowym członkiem bandy, skoro nie znał khabira. Wróciłem do Emeryego i poszedłem z nim między ławice, gdzie stała jego mehara pod strażą służącego i przewodnika. Stamtąd zaprowadziłem ich do kaffili. Towarzysze moi słyszeli strzały i zaniepokoili się o mnie.
— Hamdullillah, dzięki Bogu, sidi, że się zjawiasz! — rzekł wielki Hassan. — Słyszałem pięć wystrzałów i sądziłem, że Hedżan-bej zabił cię pięciokrotnie.
— Sidi Emir, Behluwan-bej! — zawołał Tebu, zobaczywszy Anglika.
Na ten okrzyk wszyscy członkowie karawany spojrzeli z pełnym szacunku niepokojem na wysoką postać „Englishmana“.
— Tak, ludzie, ten sidi, to Behluwan-bej, którego kule pożarły prawie całą gum. Ona nadejdzie, by n nas napaść, przygotujcie się więc na jej przyjęcie! — rozkazałem.
Wiadomość ta wywołała niemałe poruszenie. Arbowie uzbrojeni od stóp do głów zachowywali się, jk owce, obawiające się wilka. Lecz znane a zabawne pśrednictwo kompasu dodało im cokolwiek odwagi. Nkt się tak bardzo na nich z tego powodu nie oburzył ak Hassan.
— Allah akbar, Bóg jest wielki! — huknął na nich. — On dodaje serca odważnym, a bohateom siły pięści. Wy zaś jesteście jako pchły, uciekające pzed ruchem palca. Czyż nie powiedziałem wam, że azywam się Hassan-el-Kebihr, a jestem Dżezzar-bejer dusicielem ludzi? Dalejże, dlaczego się trwożycie? ójcie się mnie, a nie zbójów, których mięso zjem, a krew wypiję, jak merissę z wodą, zaprawioną chleb.
— Stul gębę! — upomniał go Korndorier — Ty