Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/128

Ta strona została przepisana.

szotu, ani wogóle wody, musi się ona zatem znajdować po przeciwnej stronie góry.
— Słusznie. Objedźmy wzgórze!
Zwróciliśmy się na prawo. Dnia pozostawało już nie wiele, a przed nocą należało koniecznie dojść do jakiegoś wyniku. Wytężyliśmy więc wielbłądy, jak się dało, one zaś ze zdwojoną szybkością poniosły nas dokoła wzgórza, które się porozpadało tu w wielu miejscach. Dojechawszy do środka, spostrzegliśmy parów, którym mieliśmy pójść dalej. Skręciliśmy weń i dostaliśmy się do skalistej kotliny w samym środku gór. Większą część jej dna zajmował słony staw, zapełniający ją po brzegi, ponieważ słońce nie miało tu prawie dostępu, wskutek czego woda nie parowała tak, jak na otwartej Saharze. Skały, tworzące kocioł, sterczały dokoła prostopadle ku niebu, a na nich wprost naprzeciwko nas leżał el kasr.
— Uciążliwy teren! — mruknął Emery.
— Wątpię, czy dostaniemy się na drugą stronę tak, żeby nas nie spostrzegli z góry.
— Mógłby tego dokazać co najwyżej jeden lub dwaj, umiejący podchodzić.
— Do nocy czekać tutaj nie możemy. Ja spróbuję.
Well, ja także!
Zsiedliśmy z dromedarów i kazaliśmy naszym ludziom cofnąć się do parowu, ażeby ich z el kasr nie zobaczono. Korndorfer obawiał się, że spotka mnie jakieś niebezpieczeństwo, i upierał się przy tem, żeby mnie towarzyszyć. To też z wielkim trudem skłoniłem go do zaniechania tego zamiaru. Natomiast poczciwy Hassan został bez wahania; ani mu przez myśl nie przeszło wpraszać się na towarzysza, chociaż mię zapewnił, że uważa mnie za największego mędrca na świecie.
Skaliste mury kotliny miały dość wyskoków i szczelin, aby przy należytej ostrożności z naszej strony dać nam dobrą osłonę. Posuwaliśmy się, bądźto czołgając się powoli, bądź skacząc szybko naprzód i dostaliśmy