— Dobrze, niech się tak stanie! Ale powiadam ci, że rozszarpię beja i jego łotrów na kawałki, jeśli cię tylko tam dotkną!
— Nie przypuszczam nic takiego. Do północy rozpatrzę się w położeniu; potem wejdziesz ty z ludźmi, a ja was wpuszczę.
— A jeśli nie zdołasz?
— To resztę zostawiam tobie. Nie mogę nic na ten wypadek z góry postanowić.
— Ja zaczekam tu do godziny pierwszej; jeśli nie otworzysz, to będziemy w godzinę potem przed zamkiem, a ja krzyknę jak sowa, aby ci dać znak. Jeśli nie wyjdziesz, to pewnem będzie, że znajdujesz się w niebezpieczeństwie, a wtedy ja wtargnę do el kasr. Chodź!
Wróciliśmy na dół i dostaliśmy się cało do naszych ludzi. Kiedy Tebu usłyszał, że udaję się z Korndorferem na zamek, prosił żeby mi mógł towarzyszyć. Musiałem jednak odmówić jego życzeniu, gdyż on ścigał gum, kilku z jej ludzi widziało go i mogli go poznać w el kasr, a to byłoby udaremniło lub przynajmniej utrudniło wykonanie naszego planu.
Ja wsiadłem na mego biszarina, a Józef wziął od Emeryego meharę i ruszyliśmy czemprędzej ku celowi naszej wyprawy. Przybywszy na odnogę podkowy, okrążyliśmy ją i pojechaliśmy prosto na zamek.
Słońce zapadało właśnie za widnokręgiem, kiedy dotarliśmy do wysokiego, otwartego wejścia. Aż dotychczas nie zauważyliśmy, mimo troskliwej obserwacyi murów, ani jednej ludzkiej istoty, z czego wnosiłem, że nie spostrzeżono całkiem naszego przybycia. Mieliśmy właśnie przekroczyć wejście, kiedy zza kolumn wystąpili czterej ludzie i wyciągnęli ku nam swoje długie flinty.
— Rrre, stój! Czego tu chcecie, cudzoziemcy?
— Jesteśmy w podróży, nie mamy jadła ani wody, chcemy na tę noc zostać u was i kupić od was, czego nam potrzeba.
— Jak weszliście tutaj i kto wam powiedział, że ludzie tu mieszkają?
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/133
Ta strona została przepisana.