Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/135

Ta strona została przepisana.

— Niewierny? Co robisz tu na pustyni?
— Przybywam w gościnę do beja, z którym mam o czemś pomówić.
— To zatrzymaj się tutaj. Nie stanie ci się nic złego, dopóki on nie powróci.
Kazałem wielbłądowi uklęknąć i zsiadłem, a Józef poszedł za moim przykładem. Nad el kasr zakreślał sęp swoje koła szerokie. Czyżby przeczuwał, że znajdzie nas jako żer w rozpadlinie? Chwyciwszy strzelbę, wystrzeliłem i ściągnąłem go trupem na ziemię. Rozbójnicy byliby nie dokazali tego ze swoich flint, przeto zdumieli się, a ja właśnie tego chciałem.
— Wargi wasze nie pozdrowiły nas! Strzeżcie się przed mojem okiem i kulą!
— Masz odznakę i grozisz nam? Ty ją ukradłeś! Giń, giaurze!
Złożył się, lecz ja szybciej wypaliłem z rewolweru tylko dwa razy, Korndorfer przeszył kulą trzeciego, a czwarego powalił kolbą.
Nabiwszy zaraz na nowo, zaczekaliśmy najpierw chwilę, czy nie pokaże się nowy nieprzyjaciel, ale na dziedzińcu nic się nie poruszyło. Czyżby Hedżan-bej zostawił tylko czterech ludzi na straży w kasr. Wobec odosobnienia i pewności położenia zamku było to bardzo możliwe, ale należało to wpierw zbadać.
Wnętrze ruiny było lepiej zachowane, aniżeli wydawało się z zewnątrz. Przed nami wznosiła się wsparta na kolumnach hala, a do niej przytykały prawdopodobnie inne komnaty. Tak sama sala, jak owe boczne pokoje, były puste, nadto te ostatnie nie miały drzwi. Tylnem wejściem udaliśmy się na drugi dziedziniec. Gmach musiał powstać w ósmym wieku, kiedy potężni Uelad Mussa zalali Serir. Chciałem już wstąpić na dziedziniec, kiedy Korndorfer pochwycił mię za ramię:
— Stójcie, panie! Czy nie widzicie tam za kolumną jakiegoś draba? Odwrócony do nas plecyma i nie zauważył nas jeszcze.
Zanim zdołałem odpowiedzieć jemu, zwrócił się